Smaki i Zapachy Emigracji - cz XVI

Handlara na bazarze Camden

 

czapka szydelkiem GGW Fashion Gallery
kapelusz szydelkiem GGW Fashion Gallery















Rozejrzałam się po swoim mikroskopijnym pokoiku, czyli połową rzutu oka, następnego dnia w okolicach południa, bo znów odespałam, tym razem stres, bo ja mam jak Scarlett O'Hara z Przeminęło z Wiatrem, która mawiała: - Pomyślę o tym jutro.
Znów z cudownym poczuciem całkowitej wolności, wyciągnęłam spod łózka walizkę podróżną z moimi robótkami, przejrzałam co mam, popakowałam w przezroczyste torebki celofanowe, które wcześniej zakupiłam w różnych wielkościach za funta w funciaku.

To sklepy, których jest tysiące w Londynie za sprawą rządu brytyjskiego, który uważa, że biedniejsi powinni również mieć możliwość zakupu różnych towarów za symbolicznego funta.
I nie, nie myślcie sobie, że wrzucają tam jakieś odpady. 
Najlepsze zakłady wytwórcze mają obowiązek przeznaczania części swojej produkcji właśnie do tych sklepów i nie wolno im oszczędzać na opakowaniach, muszą być oryginalne. 
Oszukują zatem na ilości. Na przykład - pięć lat temu w jednym opakowaniu było 6 kulek Ferrero Rocher, potem 5, za jakiś czas 4, a teraz już tylko 3 i należy na to uważać, bo w normalnym sklepie jest taniej. 
Do dzisiaj natomiast kupuję w funciakach: papier toaletowy Soft Quilt przedniej jakości – 4 rolki w opakowaniu od zawsze, który gdzie indziej kosztuje powyżej £3,50, pasty do zębów Aquafresh lub Colgate normalnie powyżej dwóch funtów za tubkę,... w zasadzie wszystkie środki czystości najsłynniejszych firm. Kupuję też farby, bloki rysunkowe, papier do drukarki, pachnące wilgotne chusteczki do wszystkiego i pewnie jeszcze parę innych przydasi o których teraz nie pamiętam. Nie kupuję natomiast tam żywności, tylko dlatego że nie jadam przetworzonej, a półki tych sklepów uginają się od wszelkiej maści puszek, słoików, tacek z różnościami i ton słodyczy w kartonach, pojemnikach, torebkach. To raj dla dzieci, od ubrań, organicznych środków czystości i kosmetyków ... po zabawki w takiej ilości, że zawrót głowy.

Ale do rzeczy.

Zaplanowałam moje Grand Antre na słynnym Camden następnego dnia, z ogromną, niepodważalną wiarą że mi się powiedzie, biorąc pod uwagę znakomity tym razem czas na moją ofertę, bo początek września.
Od 7 rano byłam już w drodze z walizką skarbów do sprzedania. 15 min do stacji metra Central Line pokonałam z radochy w 10 min., skąd dojechałam do Tottenham Court Road, gdzie przesiadłam się na Northen Line i wysiadłam na Camden Town. 

Ciągnąc na kółkach moją wielką nadzieję, dotarłam do miejsca rozdawania stolików niewiele przed dziewiątą, gdzie oczekiwało 3 chętnych również z walizkami. Organizatorzy genialnie zaradzili kolejkom i wystawaniu na przykład od północy, bo jak już mówiłam, wszystko odbywa się losowaniem, więc trzeba być po prostu punkt 9, bo dokładnie o tej godzinie zaczyna się zabawa w - kto dostanie miejsce.

Zaszalałam! Wzięłam stolik pod dachem, choć pięknie było i cieplutko, w droższym, co nie znaczy lepszym miejscu, ale pewność  że mi nie napada wydała się warta o 10 funtów więcej. I ... miałam rację! Intuicja?
Nie od razu się płaci i to miły ukłon w stronę sprzedających. Przychodzą z rachunkiem znacznie później, jak już coś utargujesz. 
Po doprowadzeniu na miejsce, trzeba się rozłożyć i udekorować ewentualnie. Ja z dekoracji miałam tylko wełnianą jednokolorową narzutę z łózka na blat, zwisającą do podłogi (dzięki czemu nie widać było pod spodem walizki i moich niewątpliwie zgrabnych nóg ukrytych w wątpliwej urody ale za to niezwykle wygodnych butach), oraz lusterko w drewnianej oprawie dla ewentualnego sprawdzenia fizjonomii w czapce.
Stali sprzedający mają własne światła nad stoiskiem, baldachimy, osłonięte boki stoiska, żeby inne nie przykuwały uwagi.
Tylko jak to zmieścić w jednej walizce?

Tu byłam, na dole.
Po ułożeniu mojego mini sklepu, ogarnął mnie niepokój, bo nie znalazłam żadnego siedziska, co udało mi się na wcześniejszym rekonesansowym wypadzie. 
Moja sąsiadka miała, więc zapytałam, skąd ma? 
Popatrzyła na mnie jak na mocno walniętą i wydukała, że to jej własne. 
Na co ja, że poprzednim razem miałam przy wynajętym stoliku i myślałam że taboret jest na wyposażeniu.
Na co ona, już mocno rozbawiona, że walające się wolne siedzenia, to jak gwiazdka na zachmurzonym niebie i wtedy miałam po prostu megafarta. 
Uuuuu, a jak to zmieścić w walizce?
Nic to, pomyślałam sobie. Zarobię na samochód, przywiozę wszystko co będę chciała i urządzę najpiękniejsze stoisko. 
Tak oto odezwało się pierwsze w moim życiu ciśnienie na kolko.

CDN
Wszystkie odcinki Smaki i Zapachy Emigracji

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kody numeryczne uzdrawiające

Jak zobaczyć swoją aurę 60 sekund